Robicie kalendarze adwentowe? Dla mnie koncepcja takiego umilacza w oczekiwaniu na święta jest relatywnie nowa. Własne kalendarze adwentowe robię od 3 lat i ma to związek z pojawieniem się na świecie mojej córki. Wcześniej nie znałam tej tradycji, a co za tym idzie, nie używałam kalendarzy adwentowych (nawet tych gotowych – komercyjnych).
Tradycja kalendarza adwentowego, czy też bożonarodzeniowego, wywodzi się z Niemiec i sięga XIX/XX wieku (za Wikipedią). Sam kalendarz miał pierwotnie pokazywać niepiśmiennym, ile czasu pozostało jeszcze do Świąt Bożego Narodzenia, nie dziwi mnie zatem, że obecnie tworzy się je głównie z myślą o dzieciach. Czytałam nawet niedawno zabawną anegdotkę (niestety nie pamiętam źródła…), że pierwszy kalendarz adwentowy powstał, ponieważ jakaś mama, znudzona ciągłymi pytaniami syna o to ile jeszcze do świąt, zapakowała 24 czekoladki i wręczyła mu, polecając, aby codziennie zjadał jedną z nich, a na koniec przyjdą święta. Mama mogła w spokoju zająć się przygotowaniami do świąt, a dziecko już wiedziało, czy „daleko jeszcze” 😉 Ja tam wierzę, że tak właśnie było!
W zeszłym roku przygotowałam kalendarz adwentowy, który w całości był przeznaczony właśnie dla mojego dziecka. Wypchałam go po brzegi drobnymi upominkami, począwszy od akcesoriów do włosów, przez garść słodyczy, drobiazgi do domku dla lalek, który planuję je zbudować, aż po mini-puzzle, czy małego krasnala. Radość z odpakowywania tych drobnych prezencików była nieopisana, ten widok to był miód na moje mamusiowe serduszko.
I apropo miodu właśnie! Procesy myślowe w mojej głowie, dotyczące tegorocznego kalendarza adwentowego wyglądały mniej więcej tak:
1. Na 100% robię kalendarz adwentowy. 2. Chcę spróbować czegoś innego niż rok temu (kalendarz adwentowy to jest dla mnie nadal nowość – chcę testować różne rozwiązania i sprawdzić, które okażą się mi najbliższe). 3. Miło byłoby przygotować taki kalendarz, który trafi do całej rodziny. 4. Co lubią wszyscy? 5. O kurcze! Mam! PIERNICZKI!!!
Pomyślałam wtedy, że to będzie HIT! Niektórzy może kojarzą moje ogromne zamiłowanie do pieczenia pierniczków (piekę je nie tylko na święta Bożego Narodzenia, ale także na urodziny córki i męża, przy okazji Dnia Dziecka, czy ot tak, dowolnego dnia, kiedy komuś z domowników przyjdzie na nie ochota). Przed świętami sprawa nabiera rumieńców, bo ile bym ich nie upiekła, to do Wigilii pozostają ledwie okruszki, no i może jakieś pojedyncze sztuki na choince. Ale zapakowanie 24 pierniczków x liczba domowników do kalendarza adwentowego daje GWARANCJĘ, że przynajmniej jeden pierniczek x liczba domowników dotrwa do 24go grudnia – GENIALNE!
Przyjęłam, że pierniczki upiekę dla córki i męża (24 pierniczki x 2 osoby). Sama pracuję aktualnie nad redukcją masy ciała, więc zdecydowałam, że zjem 1-2 pierniczki w święta, a nie 24 przez cały miesiąc 😉 Ale w ramach rekompensaty zakupiłam sobie w popularnej sieciówce kalendarz adwentowy z próbkami kosmetyków. Odpakowywanie pozostawię oczywiście córce, bo już widziałam iskierki w jej oczach na widok pudełka w kształcie różowego domku.
Skoro już zdradziłam Wam, co znajdzie się w środku naszego ręcznie robionego, tegorocznego kalendarza adwentowego, to opowiem Wam także w jaki sposób ogarnęłam jego wykonanie – tak na wszelki wypadek, gdyby ktoś z Was potrzebował akurat takiej inspiracji.
Przygotowania zaczęłam od uzupełnienia listy potrzebnych rzeczy:
- składniki na nasze ulubione pierniczki katarzynki, z przepisu niezawodnej @mojewypiekicom
- nie wiem, co mi strzeliło do głowy, ale wymarzyłam sobie, że każdy pierniczek na dany dzień będzie miał swój unikalny kształt… potrzebowałam zatem uzupełnić swoją kolekcję wykrawaczy do ciastek o kilka ciekawych opcji. Z pomocą przyszły zakupy na garneczki.pl
- gałąź (przytargałyśmy kilka z wakacyjnych spacerów, więc mogłam spać spokojnie)
- papiery ozdobne w wybranej kolorystyce i stylistyce (bardzo podobał mi się styl naszego zeszłorocznego kalendarza, a że zostało mi z tamtego czasu sporo papierów ozdobnych, postanowiłam dokupić jeszcze jeden z wzorem, który łączył wszystkie pozostałe)
- celofan
- zszywacz i zszywki
- sznurek, tasiemki ozdobne (np. satynowe, plastikowe)
- taśma klejąca bezbarwna lub ozdobna
- taśma dwustronna
- nożyczki
- numerki do kalendarza adwentowego wydrukowane na kartce papieru – użyłam naszych zeszłorocznych
- kilkanaście godzin czasu pracy i dobre chęci 😉
Kiedy tylko kurier dostarczył mi zamówione wykrawacze do ciastek (ale słuchajcie, czego tam nie ma! Piernikowego ludzika, gwiazdki, serduszka i choinki miałam już wcześniej, ale teraz mam w kolekcji także jednorożca, konia na biegunach, bombki, laseczki, mikołaja, bałwanki i nawet baletnicę, czy aparat fotograficzny (sic!)… Dla mnie pudełko z tymi foremkami było jak gwiazdka ;P), pobiegłam do sklepu po składniki na pierniczki i zabrałam się za pieczenie.
Bardzo lubię piec pierniczki, jednak żeby upiec 48 ciastek w kształtach, które sobie wymyśliłam, potrzebowałam podwójnej porcji ciasta i kilku godzin w kuchni. Na szczęście miałam przemiłe towarzystwo mojej córki i przyjaciółki, więc to było jak gwiazdka nr 2 😉
Kiedy pierniczki wystygły (musiałam je dobrze ukryć przed moimi ciasteczkowymi potworami) poświęciłam leniwy niedzielny poranek na pakowanie ich w celofan, spinając go zszywkami i formując zgrabne paczuszki. W ten sposób postanowiłam zabezpieczyć pierniczki przed wysuszeniem. Na początku pierniczki są bardzo twarde (to jednak nigdy nie przeszkadzało mojemu mężowi i córce przed ich zajadaniem), ale liczę na to, że w tym roku przekonam się czy później rzeczywiście miękną 😉 Postanowiłam jednak ich nie lukrować. W późniejszym terminie upiekę jeszcze kilka porcji i któreś z nich na pewno udekoruję, ale nie jestem pewna, jak zachowałby się lukier leżąc tak długo (to będzie przeszło miesiąc dla ostatnich ciasteczek). Nie odbiera to jednak ciastkom uroku.
Do celofanowej paczki pakowałam po jednym ciastku, a w przypadku mniejszych foremek po dwa, tak żeby nikt nie czuł się „oszukany” i „skrzywdzony”, że mało! ;p Natomiast do finalnych paczuszek z papieru ozdobnego zapakowałam od razu po dwie celofanowe paczuszki, bo chciałam mieć jeden kalendarz od razu dla dwóch osób.
Pierniczki pakowałam jak zwykły nieforemny podarunek – na pół, zakleić, jeden bok, zakleić, drugi bok, zakleić, obwiązać tasiemką i gotowe. Sposób pakowania możecie podejrzeć na poniższym zdjęciu. Dodam jeszcze, że w pakowaniu byłam wyluzowana i nie przykładałam ogromnej wagi do tego, żeby było równiutko, bo taki nieregularny charakter też ma swój urok – zresztą, przede mną były jeszcze 23 paczki do przygotowania, więc sami rozumiecie…
Po przygotowaniu wszystkich paczek, przywiązałam je sznurkiem lub tasiemkami do gałęzi. Jedne paczki zwisały na dłuższym sznurku, inne na krótszym, tak jak wyszło – zaczęłam jednak od zawieszania ostatniej paczki (tej z nr 24) i kontynuowałam w tym samym duchu, tak, żeby gałązka z paczuszkami wyglądała estetycznie na każdym etapie. Dzięki temu znikające paczuszki nie zaburzą kompozycji, no i w ten sposób będzie łatwiej dokopać się do tej, która akurat będzie potrzebna.
Kalendarz gotowy. Na obu końcach gałęzi zawiązałam długą, mocną taśmę satynową i zawiesiłam kalendarz nad łóżkiem córki. Widzę to tak – każdego grudniowego poranka Młoda wstaje i pierwsze co robi, to odnajduje odpowiednią paczkę w gąszczu innych. Z pomocą taty odwiązuje ją i dobiera się do wnętrza. W środku znajduje ukochane ciastka i dzieli się nimi z tatą – awww… – gwiazdka nr 3. ;P
Będzie, co będzie, a ja miałam sporo frajdy z naszym tegorocznym kalendarzem adwentowym, dlatego serdecznie polecam go wszystkim miłośnikom domowych wypieków. Nie będę kryć, że pracy jest sporo, a koszty też niemałe, jeśli wziąć pod uwagę ilość ciastek (choć można przygotować wariant dla jednej osoby i nie używać dużych foremek ;P), zakup foremek i artykułów dekoracyjnych. Jeśli jednak w swoich zbiorach macie już część rzeczy z listy, a w przygotowaniach pomogą inni domownicy, to taki kalendarz może być super opcją na rodzinne pieczenie i świąteczny klimat przez cały okres oczekiwania na Wigilię.
Z kalendarzami adwentowymi i dziećmi jest jeszcze jedna ważna kwestia do ogarnięcia. W jednym ze świątecznych odcinków francuskiej animacji „Les Triplés” („Trojaczki”), mama dała trójce swoich dzieci kalendarz adwentowy z czekoladkami i powiedziała, że kiedy dzieci zjedzą wszystkie czekoladki, wtedy będą święta. Ten skrót myślowy zmęczonej mamy sprawił, że dzieci w jeden wieczór opędzlowały wszystkie słodkości i dziwiły się, czemu jeszcze nie ma świąt! 😉 Jak widzicie – trzeba z tym bardzo uważać 😀
Do usłyszenia wkrótce!